"Kino jest dla mnie wszystkim, (…), było ucieczką. Dzięki niemu moje życie stało się lepsze, (…) dzięki niemu uspakajałem się, zwiedzałem rozmaite miejsca. Uświadomiło mi ono, czym są wartości, ale też frustracje. Kino sprawiało, że tańczyłem, śpiewałem i miałem ciarki. Dzięki niemu czułem się żywy w czasach i miejscu, które były zaprzeczeniem życia. Będę za to zawsze wdzięczny.
To słowa Marka Cousinsa, urodzonego w Belfaście autora piętnastogodzinnej, osobistej historii kina – The Story of film. Odyseja filmowa (2011). Podpisuję się pod nimi obiema rękami. Bo dla mnie kino także było ucieczką od trudnych spraw, od szarości poprzedniego systemu. Szukałem w nim bohaterów, którzy podobnie jak ja zmagali się z ze światem, byli odmieńcami, „galernikami wrażliwości”. W młodości znajdowałem ich u Carlosa Saury, Victora Erice, Wernera Herzoga, Andrieja Tarkowskiego, Tadeusza Konwickiego, Krzysztofa Zanussiego, nieco później u Larsa von Triera, Jima Jarmuscha, Davida Lyncha, Petera Greenaway`a, Dereka Jarmana, Roya Anderssona.
Najbliższe są mi filmy, w których czuć obecność twórcy, w których reżyser odwołuje się do osobistych doświadczeń i własnych przeżyć, prowadzi swoim filmem osobisty dyskurs ze światem, zadaje pytania i nie musi dawać na nie odpowiedzi. Mnie jako odbiorcę interesuje w sztuce „ja” autora, a nie jakaś jego próba obiektywnego spojrzenia na rzeczywistość. Najmocniej jak dotąd „przeżyte” przeze mnie filmy to Jak daleko stąd, jak blisko (1971) Tadeusza Konwickiego i późniejsze o kilka lat rosyjskie Zwierciadło (1974) Andrieja Tarkowskiego. Spotkałem się z opiniami, że te filmy mają skomplikowaną i trudną formę, że układ scen jest chaotyczny i pozbawiony logiki. Mnie te filmy wydawały się bardzo proste. Odbierałem je jako intymną rozmowy artysty z widzem. Na ekranie oglądałem czyjeś życie nie ułożone linearnie, ale utkane ze skrawków wspomnień, teraźniejszości i snów. Kino w ten sposób nie przedstawiało ludzkiego życia. Myślę, że to mogło być źródłem niezrozumienia tych filmów.
Nigdy nie unikałem pokazywania filmów trudnych, kontrowersyjnych, radykalnych formalnie. Niektóre z nich szokowały, inne długo nie pozwalały o sobie zapomnieć. Takie były koreańskie Kłamstwa, filmy Gaspara Noé, Philippe’a Grandrieuxa, Twentynine Palms Bruno Dumonta czy zrealizowane przez artystów wizualnych nowelowe Destricted, którego tematem była cielesność. Nigdy nie chodziło mi o wywoływanie sensacji. Te filmy miały nami potrząsać, wybijać nas z sytego, plastikowego, kolorowego świata, wykreowanego przez media. Świata, który wypiera śmierć. Wydaje mi się, że wiem, który reżyser szuka poklasku i robi film tylko dla kasy. Takie kino mnie nie interesuje.
W ostatnich latach, w opozycji do coraz bardziej gładkiego kina artystycznego, powstał ruch slow cinema. Im jestem starszy, tym ten ruch jest mi bliższy. „Moi” reżyserzy to Béla Tarr, Philippe Grandrieux, Tsai Ming-Liang, Aleksandr Sokurow, Carlos Reygadas, Apichatpong Weerasethakul, Nuri Bilge Ceylan, Šarūnas Bartas. Ich filmy mają to, czego w kinie szukam – ciszę, nutkę melancholii, dramaturgiczny i estetyczny minimalizm, kontemplacyjny, powolny rytm i egzystencjalny ból istnienia.
Czuję się uprzywilejowany, gdyż została mi dana możliwość dzielenia się z innymi tym, co jest mi najbliższe, czyli moimi filmowymi odkryciami. Wiem, że moje wybory wpływają na kształtowanie gustów, są inspiracją dla innych. Wiem także, że to zobowiązuje. "
Film - credo Romana Gutka